Ambasador USA w Polsce interweniowała w sprawie wypowiedzi Andrzeja Dudy – tego mogli dowiedzieć się czytelnicy „Dziennika Gazety Prawnej” i odbiorcy innych polskich mediów. Słowa prezydenta, który rzekomo porównał ruch LGBT do neobolszewizmu miały przesądzić o zakończeniu negocjacji w sprawie powstania tzw. Fort Trump w Polsce. Andrzej Duda nie wyraził się jednak w taki sposób, zaś ambasador USA jak i rzecznik prasowy Głowy Państwa zdementowali doniesienia o domniemanej interwencji.
Co naprawdę powiedział Prezydent? [VIDEO]
W toku kampanii wyborczej, prezydent spotkał się z wyborcami w Brzegu. Podczas spotkania Andrzej Duda wskazywał argumenty przemawiające, jego zdaniem, za tym, że ruch LGBT prezentuje poglądy i działania, które można uznać za ideologię. Jeden z argumentów oparty był na porównaniu seksualizacji dzieci w szkole przez ruch LGBT do indoktrynacji ideologicznej polskich dzieci, która miała miejsce w szkołach w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W tym kontekście prezydent mówił o neobolszewizmie, rozumianym jako nowa ideologizacja.
Kaczka dziennikarska DGP
W publikacji DGP stwierdzono, że wyżej opisana wypowiedź Prezydenta odbiła się szerokim echem na całym świecie. Dotarła także rzekomo do Białego Domu, gdzie mogła urazić doradcę Prezydenta USA Donalda Trumpa – Richarda Grennella, który otwarcie wspiera ruch LGBT w USA oraz działa na rzecz globalnego rozwoju tego ruchu. Powyższa sytuacja miała doprowadzić do interwencji Ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher, która pozostaje z Grennellem w bliskich relacjach.
Ambasador zdementowała te pogłoski jeszcze przed opublikowaniem tekstu przez DGP. Podobnie uczynił Rzecznik prasowy Prezydenta RP – Błażej Spychalski. Niestety nie przeszkodziło to dziennikowi w opublikowaniu artykułu mającego z faktami niewiele wspólnego. Tezy zawarte w tekście „Dziennika Gazety Prawnej” zostały, mimo wszystko, powielone między innymi przez Radio Zet, Wirtualną Polskę czy Onet.
Chwiejne fundamenty rzetelnego dziennikarstwa [VIDEO]
W każdym nomen omen amerykańskim „kryminale dziennikarskim” musi pojawić się scena, w której główny bohater potwierdza uzyskane informacje u drugiego źródła. Jeśli rozmowa nie przebiega po myśli dziennikarza, redaktor naczelny konsultuje się ze sztabem prawników, który z kolei stwierdza, że bez poświadczenia prawdziwości przedstawionych informacji przez bohatera artykułu, nie mogą tego tekstu opublikować. W zależności od inwencji scenarzysty, dziennikarz musi uciec się do fortelu, by wydobyć przyznanie się albo namawia kluczowych świadków do otwartej wypowiedzi dla mediów w celu uzyskania niezbitych dowodów.
W opisywanym wypadku dwa źródła zgodnie zdementowały informacje zawarte w tekście. Co więcej dokładnie tydzień po publikacji artykułu doszło do spotkania prezydenta RP z prezydentem USA, a jednym z głównych tematów rozmowy było zwiększenie obecności wojsk USA w Polsce. Gdyby doniesienia DGP były prawdą do takiego spotkania nie mogłoby dojść, a już na pewno nie byłaby możliwa rozmowa o zwiększeniu militarnego wsparcia USA dla Polski.
Cała ta sytuacja powinna skłaniać do przemyśleń przede wszystkim czytelników, którzy mogą czuć się oszukani opublikowaniem artykułu po zdementowaniu informacji w nim zawartych, bez podania motywów takiej decyzji. Sam również zachodzę w głowę, co się stało z pokoleniem dziennikarzy wychowanych na amerykańskich filmach, że zapomnieli o fundamencie rzetelnego dziennikarstwa?
Łukasz Bernaciński
Autor jest prawnikiem, doktorantem w zakresie nauk prawnych, współpracownikiem organizacji pozarządowych. Prywatnie fan kawy i jeżdżenia w zakrętach szybciej niż na prostej. Po godzinach śpiewa kołysanki i wyszukuje perełki filmowe.
Źródła